Mała wielka Ala cz. III

person Autor: Administrator comment Comment: 0 favorite Odsłon: 288

SZPITAL
Do szpitala trafiłam 12.12.2017r. Z pierwszych dni niewiele pamiętam….Otępiała lekami było mi wszystko jedno. Jedyne co pamiętam to fakt, że chciałam umrzeć i tęsknotę za dziećmi…Nic się nie liczyło, nie miałam siły walki. Jedynie świadomość, że Lidia jest dodawała mi otuchy…Jej wiadomość, że cały czas czuwa dawały mi siłę, chociaż na sporo wiadomości nie odp to świadomość, że jest-tak po prostu dodawała mi siły. Po tygodniu pomału zaczęłam kontaktować. Miałam na sali dość sensowne osoby które przez cały tydzień czuwały nade mną. Z tego co mówiły to przespałam prawie cały tydzień z przerwami na płacz, ataki agresji, ataki paniki i chodzeniem na posiłki i palarnie. Byłam im wdzięczna za pomoc. Leki pomagały nie myśleć-chociaż myśli kłębiły się w głowie. Jak małe? Jak sobie radzą? Jak się czują? Wiedziałam, że Wojtek i Sylwia do nich jeżdzą. Wiedziałam, że zabezpieczyłam finansowo aby miały na wszystko co potrzebują…Jedynie tutaj byłam spokojna.

24.12.2017r -WIGILIA- Pierwsze święta które spędziłam bez dzieci. To była MASAKRA. Zrobili nam wigilię był ksiądz kolędy, naprawdę się starali….No ale to święta, więc byłam rozbita okropnie. Chciało mi się wyć-serce mi pękało na tysiąc kawałków. Rozwalona psychicznie zadzwoniłam, aby złożyć im życzenia. Udając wesoło, że wszystko ok. Ile mnie to kosztowało to wiedziały tylko dziewczyny z pokoju. Skończyło się atakiem szału ,wezwaniem lekarza i lekami na uspokojenie…Tak w ogóle nie przejmowali się niczym….Jak pacjent się „uruchamiał” to wzywali interwencje w pasy i leki….Mieli w dupie, że pacjent po prostu potrzebuje pomocy, zwykła rozmowa by bardziej pomogła. Traktowali ludzi jak zwierzęta…Znieczulica była taka, że szkoda słów….Może ze dwie pielęgniarki były w porządku. Zarzucali pacjentom, że nie chcą rozmawiać z psychologami. No ale jak miało to wyglądać tak,że rozmowy miały być tylko wtedy jak psycholog będzie chciał to sooory….Przykład-pacjent miał problem, chciał pogadać z psychologiem i co usłyszał? Nie byliśmy umówieni….Nadmienię, że nie robił psycholog NIC-po prostu tak i tyle……… Leki zaczeły działać na tyle, że wynegocjowałam przepustkę do domu w okresie 31.12.17r-01.01.18r…Czułam się jak bym w lotka wygrała…Tysiąc myśli na sekundę…Zobaczę dziewczynki….Moje skarby po prawie trzech tygodniach je zobaczę….Jak Ja tęskniłam to tylko jeden Bóg wie…I ta wiedźma Lidia :-) Oczywiście na przepustkę mogłam wyjść tylko pod opieką….I nóż w plecy…Bo kto mnie weźmie??? Wzięli mnie Wojtek z Sylwią u których zresztą byłam wszystkie 4 przepustki które miałam. Jak się z tym czułam???….. ale bardziej liczyło się spotkanie z dziećmi niż fakt, że czuję się jak…..No ale wracając do tematu. Mój stan psychiczny „poprawił” się na tyle, że przed przepustką zeszłam na piętro niżej. Ten sam oddział tylko mniej „monitorowany” dla osób które mają zaburzenia psychiczne ale nie wymagają całodobowego pilnowania….Inny świat, inne zasady. Zaczęłam wychodzić na spacery z terapeutą, na różne zajęcia poza budynek….Pomału zaczęłam wierzyć, że jeszcze się ułoży….Miałam pokój z trzema młodymi dziewczynami. Sympatyczne, pomocne…Nie było źle….

31.12 - moja pierwsza przepustka…Tak się stresowałam ,że obudziłam się o 4tej i spać nie mogłam…..O 9tej przyjechali po mnie i pojechaliśmy prosto do dzieci…Nie byłam jednak gotowa na to spotkanie…Trzy ciałka które rzuciły się na mnie dały radę mnie przewrócić….Wytrzymałam tam godzinę po czym niebezpiecznie zaczęły mi się drgawki rąk.. Musieliśmy wyjść….Na drugi dzień też u nich byłam…..Też nie dużo poza godzinę.. Nie dałam rady więcej…Powrót na oddział….szał, lekarz, leki….. Decyzja - za wcześnie na przepustkę mnie wypuścili… Dwa dni później dostałam telefon który dobił moją psychikę

PANI ALU - DECYZJĄ SĄDU DZIEWCZYNKI ZOSTANĄ W OŚRODKU NA CZAS USTABILIZOWANIA PANI ŻYCIA WŁĄCZNIE Z WIĘKSZYM MIESZKANIEM…..
Nie pamiętam co się działo później…Obudziłam się otępiała przez leki….Podobno duży atak agresji i rozwalona szafka w sali….To, że nie trafiłam z powrotem na górę i w pasy to zasługa mojej lekarki która miała dyżur i stwierdziła, że nie zagrażałam otoczeniu a była to reakcja na ogromny stres i wiadomość którą dostałam…I znów zmiana leków…I znów chodziłam jak zombi… Kolejne przepustki były coraz lepsze…Wiedziałam, że obserwują mnie po powrocie więc nauczyłam się płakać tylko w poduszkę…..

08.02.2018r wychodzę do domu.

CO DAŁ MI ODDZIAŁ: Ustawienie lekowe, patrzenie na znieczulenie personelu, patrzenie na cierpienie ludzi, świetne kamuflowanie rzeczy, nauka „chowania” emocji przed strachem o zabranie przepustki, trzy znajomości które trwają do dziś.

Pomimo wszystko nie żałuję tych prawie dwóch miesięcy które tam spędziłam….Wyszłam z diagnozą: Zaburzenia osobowości - chwiejność emocjonalna, umiarkowane epizody depresyjne.12.02.2018r zaczynam oddział dzienny. Ściskam was - wasza ALA.

CDN

Witajcie kochani. W pierwszej kolejności bardzo, ale to bardzo przepraszam, że tak długo mnie nie było. Od września 2017r. bardzo wiele się wydarzyło i tak naprawdę nie wiem od czego zacząć. Mam chaos w głowie. Muszę wam opowiedzieć co się działo u mnie przez ponad 9 miesięcy. Spróbuje to jakoś racjonalnie ogarnąć może w punktach, będzie najbardziej czytelnie.

1.Praca - Na początku było wszystko ok. Byłam szczęśliwa. Najpierw zatrudniono mnie na 4h,a od 20.09 normalnie na pełny etat – praca w kuchni, która obsługiwała szkoły. Wszystko się układało do momentu…, aż okazało się, że ja nie pasuje współpracownicom.. Wysyłały mnie po fajki, ciastka, a potem mówiły szefowi, że Ja wychodzę….z pracy, bez pytania, no cóż tak bardzo chciałam wkupić się w ich łaski, że nie śmiałam mimo czekających mnie konsekwencji im odmówić. Kolejna sprawa mój szef okazał się osobą stosującą mobbing w pracy. Jako jedyna miałam zakaz palenia w pracy, nawet w czasie przerwy…Chociaż jakiej przerwie-tam przerwy nie było. W pewnym momencie moja praca polegała na bieganiu na dwie szkoły jakie były przez nas obsługiwane. W jednej pracowałam od 7-11, a drugiej od 11.15-15. Wykorzystywanie na każdym kroku…. Praca za trzech, a i tak cały czas coś nie tak było. Ile mnie to łez i nerwów kosztowało to tylko Ja wiem. Dochodziło do tego, że jak wstawałam to miałam i biegunkę i wymioty na samą myśl o pracy. A jak widziałam szefa to mi się słabo robiło…Wytrzymałam do 13.11.17r i poszłam na l-4. Wtedy dopiero się zaczęło…..Moja psychika nie wytrzymywała tego wszystkiego….Zaczęła się depresja którą zignorowałam. Konsekwencje były opłakane…..

2.Dzieci - Starałam się jak mogłam być dobrą mamą… Raz lepiej raz gorzej. Wzloty i upadki jak zawsze. Jedno co udało mi się zrobić to zaprzestanie krzyku i szarpania młodymi. Byłam bardzo dumna z siebie. Młode „rosły” w oczach…Byłam pewna, że wszystko idzie w dobrym kierunku… Jak bardzo się myliłam… Moja depresja pochłonęła mnie w przeciągu niecałych trzech tygodni…. Od 01.12.17r jedyne co byłam w stanie zrobić to zwlec się do łazienki aby się załatwić…

3.”Duży” - Tak roboczo nazwałam pana z którym wdałam się w romans….Żonaty facet….Zawsze sobie powtarzałam, że nie wdam się w romans z żonatym facetem.. A jednak - odwaliło mi….Tutaj bym się zatrzymała na chwilę… Wiedziałam, że źle robię, że ranię jego żonę. Wiedziałam, że będzie miało to opłakane konsekwencje. A jednak robiłam to. Potajemne spotkania, wycieczki nocne, sms zapewniające o uczuciach… Ale też odwołane spotkania, wykręty, płacz niezrozumienie, tęsknota…. 

Przez przypadek poznałam jego żonę… W jaki sposób - okazało się, że ich córka starsza chodzi do szkoły w której Ja pracuje….I chodzi na obiady…..Powinnam to wtedy przerwać… Wiem -Ja to wszystko wiem. Nie zrobiłam tego. Czemu???? Właśnie nie wiem…Boże gdybym Ja wtedy wiedziała…..Jego żona okazałą się sympatyczną, ciepłą osobą…. Wyrzuty sumienia coraz większe…. Alkohol aby zabić sumienie….. Jakoś to leciało - nawet nie wiem kiedy zaczęło się staczać po równi pochyłej…. Jego żona zaczęła się domyślać wszystkiego… Zaprosiła mnie na kawę…Zdanie które wypowiedziała wmurowało mnie w ziemię. Ala - Ja rozumiem, że chcesz mieć faceta. Kogoś kto będzie koło Ciebie. Ja wiem, że mój mąż Ci dużo pomaga. Jednak Ja Cię proszę -Przerwijcie to póki jest jeszcze czas…. Inaczej będziesz cierpieć.. Bardzo cierpieć… Pomyśl o mnie i naszych dzieciach… Przerwij to proszę.
„Duży” wrócił z pracy i usłyszał to samo… Dodatkowo usłyszał aby przestał robić mi nadzieje. A jeżeli chce być ze mną to aby się rozstali i przestali ranić…. Byłam w takim szoku, że nie powiedziałam nic. Jej odwaga mnie zamurowała. Obiecałam sobie solennie, że koniec z tym.
Że tak nie może być… Zaczęłam pić aby zapomnieć. Oczywiście nocami jak dzieci spały. Ja naprawdę chciałam to przerwać… Jednak nie udało się. Spotykaliśmy się dalej. Rzadziej ale jednak. Proszę nie oceniajcie mnie… Wystarczająco czułam do siebie wstręt…… Problemy w pracy, problemy z moim romansem spowodowały początek depresji…. Poleciałam w dól jak kamień rzucony w wodę.

4.DEPRESJA- Przyszła niespodziewanie.. Chociaż nie, - myślę, że przychodziła stopniowo. Mój pobyt na l-4 nie ułatwiał poprawy zdrowia, wręcz pogłębiał stany depresyjne. Zaczynało się robić coraz gorzej. Na początku tkwiłam w łóżku tylko jak dzieci były w szkole, a jak wracaly do domu starałam się udawać, że jest dobrze….Myślałam, że to minie…. Mój własny osobisty-prawdziwy wujek widząc co się dzieje wprowadził się do mnie aby „kryć” moją depresje-to był błąd. To on wysyłał młode do szkoły. To on próbował Je ogarnąć…Jednak szkoła zauważyła ,że dzieci które miały zawsze na ful śniadanie, były zadbane i z odrobionymi lekcjami nagle zaczynają przychodzić bez zadania, w ubraniu tym samym po trzy dni i śniadaniem byle jakim. Zgłosiły do kuratora i asystenta…. Wpadli na kontrolę…. Zobaczyli „burdel" w domu, mnie w opłakanym stanie…. Padło zdanie: PANI ALU - MA PANI DEPRESJE….ALBO PANI IDZIE DOBROWOLNIE NA ODDZIAŁ PSYCHIATRYCZNY A DZIECI NA TEN CZAS DO OŚRODKA ALBO ZROBIMY TO SĄDOWNIE…. Dali mi 3 dni na zastanowienie…
Boże… co Ja przeżywałam przez te trzy dni to moje… Serce mi krwawiło podejmując decyzje…. Duże ukłony w stronę Lidii za to,że była ze mną i mnie wspierała. Podjęłam decyzje….

06.12.2017r. !!!!
Nie zapomnę tej daty do końca życia….Wtedy zawiozłam dziewczynki do ośrodka. Umarłam, po prostu umarłam…Ciężko mi pisać co się działo…Mój szał jak wyszliśmy z ośrodka…Mój rozdzierający płacz, że chcę do dzieci… że się wszystko zmieni.. Kopanie w ścianę, wnoszenie mnie do auta a w końcu utrata przytomności…TAK wyglądało moje zawiezienie dzieci do ośrodka…Próbowałam w pędzie wysiąść im z auta… Jednak byli na to gotowi i była blokada.. Ja chciałam umrzeć. Po prostu umrzeć. Nie wiem dokładnie co działo się przez tydzień bo PIŁAM na umór, próbowałam skakać z okna… Na siłę mnie karmili, kąpali i pilnowali. Cały tydzień byłam u nich… Właśnie - u kogo? U „Dużego” i jego żony…. Tak po tym wszystkim ona się mną zajęła.

12.12.2017r zostałam przyjęta na oddział. Kolejna część mojej historii będzie w następnym wpisie, który chce zatytułować „Walka o Nowe Życie”

Niedziela Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Styczeń Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień

Rejestrowanie nowego konta

Masz już konto?
Zaloguj się Lub Resetuj hasło