Moje pierwsze dni w krainie czarów…

person Autor: Administrator comment Comment: 0 favorite Odsłon: 310

MOJE PIERWSZE DNI W KRAINIE CZARÓW…

Urodziłam się jako trzecia z kolei po drugim braciszku, który  w 3 miesiącu życia  zmarł na wadę serca- więc chyba Bóg zesłał mnie rodzicom na otarcie łez.  Szczerze mówiąc to nawet nie wiem dokładnie ile braciszek miał miesięcy jak zmarł i jak do tego doszło- to był temat tabu w naszej rodzinie i mama zawsze niechętnie o tym mówiła. Po mnie na świat przyszło jeszcze  dwóch braci…. jest nas w sumie czworo.

Niewiele pamiętam z tamtego okresu ale pamiętam za to mój pierwszy dzień po wyjściu ze szpitala tuż po swoim urodzeniu ???? haha!  to dopiero numer!  Wiem, że to niemożliwe ale zawsze gdy opowiadam to mamie , patrzy na mnie z uśmiechem i mówi: ” no tak, wszystko się zgadza ale musiałaś słyszeć jak to komuś opowiadałam.”   Ja po prostu widziałam to oczami tego malutkiego noworodka, który był zawinięty  mięciutkim kocykiem w biało-różową krateczkę . Doskonale pamiętam łysego taksówkarza, który mamę przywiózł dużym białym fiatem. Zapamiętałam także minę starszego brata, który z lekkim grymasem zaglądał do kocyka.

Drugim równie wielkim przeżyciem była kąpiel w wannie i pewnie stąd wziął się lęk przed wodą.  Jako kilkumiesięczny bobas leżałam sobie w wannie przytrzymana jedną ręką mamy i nagle….zobaczyłam wszystko spod wody.  Ześlizgując się z ręki mamy leżę na dnie wanny i bezradnie wymachuję kończynami dławiąc się przy tym wodą.

Prawdopodobnie śmiejecie się teraz ze mnie, że bzdury piszę ale w zaczarowanym świecie Izabeli wszystko jest możliwe.

Odkąd pamiętam byłam raczej spokojnym, pogodnym dzieckiem lecz troszkę nieśmiałym. W szkole należałam do grupy najlepszych, nie sprawiałam też żadnych problemów wychowawczych. Uczyłam się pilnie, systematycznie , wszystko musiało być precyzyjne, dopięte na ostatni guzik, poukładane. W domu sama odrabiałam lekcje , byłam pewna, że i tak rodzice nie potrafią mi pomóc, z resztą nie potrzebowałam żadnej pomocy. Byłam „oczkiem w głowie tatusia”. Mama zawsze „trzymała” z braćmi, miałam wrażenie, że jest zazdrosna o mnie, w tym sensie, że tata nie darzył nikogo sympatią w naszym domu …oczywiście poza mną.  Bracia uczyli się niezbyt dobrze, mieli problemy w szkole no i w domu…z tatą. Często ubliżał im, wyzywał od najgorszych , bił i skarżył się na nich. Tylko mama była zawsze ich „obrońcą uciśnionych|”- jak mawiał tata. Przyznaję, że nie podobała mi się ta cała sytuacja, było mi żal braci i też czułam, że z kolei oni mają żal do ojca i tym samym do mnie. Zawsze uważali mnie za lizusa i kujona i niekiedy drwili sobie ze mnie jakby z zazdrości bo nie wiedzieć czemu byłam zawsze inna niż oni i miałam inne życie, tak jest do tej pory.  Nie uważam wcale, że mam więcej szczęścia od nich, czy też jestem bardziej uzdolniona ale tak jakoś zwyczajnie mam inne poglądy, inne potrzeby, ambicje, inaczej niż reszta mojej rodziny patrzę na życie. Jako jedyna w rodzinie mam wykształcenie średnie ( jak do tej pory, ponieważ mój młodszy  o 20 lat brat jest obecnie w szkole średniej).  Marzyłam o studiach, miałam wielkie plany, zawsze chciałam dopiąć swego, uparcie dążyłam do celu, stawiałam sobie coraz wyżej poprzeczki. Bracia mieli swój świat, jakby byli obojętni na wszystko-przynajmniej tak to odbierałam. Nie zależało im zbytnio na nauce, uciekali w świat muzyki, gier i bardzo wcześnie w różne używki. Sprawiali problemy wychowawcze, chodzili na wagary, najstarszy zrezygnował z nauki w szkole zawodowej już po kilku miesiącach. Wracali do domu pod wpływem alkoholu jednak mama nigdy nie wierzyła w to co ja widzę, ona widziała co innego- czyli : IZA PRZESADZASZ JAK ZWYKLE I MÓWISZ GŁUPOTY!! To była zazwyczaj jej odpowiedź i początek naszej kłótni. Tak, nie mam z mamą dobrego kontaktu, często się sprzeczamy i tak było zawsze. Pamiętam jak któregoś dnia mama wybrała się pieszo do sklepu a ja chciałam zrobić jej niespodziankę i ukradkiem poszłam za nią. W połowie drogi gdy się zorientowała że idę za nią, odwróciła się i wrzasnęła na mnie : NO JESZCZE MI TYLKO CIEBIE DO SZCZĘŚCIA POTRZEBA!!! WRACAJ DO DOMU!!! Pamiętam jakby to było przed chwilą , nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy i mojego zdziwienia: JAK TO, MOJA WŁASNA MATKA MNIE NIE CHCE??  Tak wtedy myślałam. Dziś zupełnie inaczej na to patrzę, być może mama bardzo się spieszyła, być może miała inne zmartwienia w tamtym czasie.

ZŁY KRÓL

W naszym domu nie było miłości! Nigdy nie widziałam przytulających się rodziców czy też mówiących sobie jakieś miłe słowa, jeśli już to same przykre, niemiłe i wulgarne-głównie padające z ust głowy rodziny.  Nie było szacunku do drugiej osoby. Jedyne co pamiętam to gównie kłótnie rodziców, okropne przekleństwa padające pod mamy adresem.   Często były też pijackie imprezy taty-KRÓLA  i jego kompanów „od kieliszka”.  Nie rozumiałam wtedy mamy, jej zachowania. Była wtedy bardzo spięta, nerwowa ale raczej nie odzywała się zbytnio. Początkowo było to dla mnie bardzo dziwne , ale z czasem sama znienawidziłam te spotkania przy kieliszku i miałam dość kolegów taty- tak samo jak i mama.  Zazwyczaj tego typu spotkania kończyły się niezbyt miło. Przewracający się tata i jego koledzy, bądź też śpiący na stole….czy też pod stołem –i tak bywało.  Ukradkiem przychodziłam do kuchni i zerkałam ile tam jeszcze zostało w butelce bo robiło się późno a wszyscy wyczekiwaliśmy z utęsknieniem końca imprezy. Potem już tylko były próby zaciągnięcia taty do pokoju i znów wyczekiwanie aż w końcu zaśnie twardym snem.  Jednak nie zawsze było tak kolorowo. Czasami tata zwyczajnie nie dopił i tak sobie polewał prawie do rana. Niekiedy wpadał w szał nie wiadomo z jakiego powodu, czepiał się mamy, rzucał tym co było w zasięgu ręki-szklanką, butelką a nawet garnkiem z zupą.  Ja zazwyczaj wkraczałam wtedy do akcji i prosiłam tatę aby przestał, położył się spać, zostawił mamę…..czasami słuchał mnie i tylko mnie. Nie wiem dlaczego ale raczej nie bałam się go wtedy, bardziej bałam się o to, że zrobi krzywdę mamie lub braciom, ponieważ niejednokrotnie odgrażał się że nas zabije. Nienawidziłam go za te noce kiedy prawie do rana z mamą i braćmi nasłuchiwaliśmy za ścianą kiedy tata się uspokoi lub zaśnie, przestanie krzyczeć. Doskonale pamiętam jak tata bawił się radiem i tak na zmianę –raz  ciszej, raz głośniej  i tak potrafił regulować odbiornik nawet przez godzinę, dwie.. TO BYŁO NIE DO WYTRZYMANIA!!!!! Wielokrotnie wchodziłam do kuchni i błagałam aby przestał ale nie docierało do niego kompletnie. Boże jaka byłam wściekła, miałam ochotę sama rozwalić to radio.

Król pan i władca bardzo często „po pijaku”, zazwyczaj ok 3-4 w nocy, kiedy jeszcze nie zdążyliśmy zasnąć, wzywał nas głośno do siebie na „poważne rozmowy”. Musieliśmy stać w rzędzie pod ścianą i w ciszy wysłuchiwać jego niezrozumiałego bełkotu. Nie obchodziło go, że niebawem musimy iść do szkoły, że będziemy niewyspani , rozdrażnieni. Jejku, jaka byłam wtedy głupia!!! Dziś roześmiałabym mu się w twarz  ale wtedy byłam taka bezbronna, bezradna i wystraszona.

Najgorsza była przemoc fizyczna, głównie wobec mamy. Uderzał ją w twarz, głowę, próbował dusić. Mama często chodziła z siniakami , podrapana,  miała fioletowe i podbite oczy. Nie mogliśmy nic zrobić jedynie płakaliśmy i krzyczeliśmy na tatę aby przestał a kiedy nie słuchał potrafiłam biec w środku nocy kilka metrów po babcię i ciocię.  Przychodziły go uspokajać ale zaraz potem wyżywał się na nas za to.  Pewnego dnia rodzice w trakcie kłótni szamotali się i tata nagle uderzył mamę a potem z całą siłą pchnął  na ścianę. Byliśmy przerażeni bo mama przez chwilę się nie ruszała a potem dostała jakiś drgawek. Wpadliśmy w panikę ale wtedy po cichu powiedziała nam, że tylko udaje. To już było przegięcie totalne, byłam wtedy zdenerwowana też na mamę. Często posługiwała się nami, zwłaszcza mną, wysyłała nas na „zwiady” pod sklep, do sąsiadów, kazała mi uspokajać tatę, w nocy wołać go do spania, musiałam się nawet kłaść z nim do łóżka bo mama wolała zejść mu z oczu. Mieliśmy tylko  jeden pokój wtedy i wszystkie awantury i kłótnie rozgrywały się na naszych oczach.  To był KOSZMAR ……

CODZIENNE  ŻYCIE

Poza nocnymi imprezami króla było też codzienne ,szare życie. Było rzeczywiście szare i nigdy nie wiadomo było co się kiedy wydarzy. Rodzice zajmowali się ogrodnictwem, warzywnictwem  i z tego się utrzymywali, chociaż tata często trwonił zarobione pieniądze. Nigdy nie obchodziło go czy jest coś w lodówce, czy są zapłacone rachunki i czy w ogóle jest z czego zapłacić je.  Wszystkim zajmowała się mama i zamartwiała ale  zawsze jej się „oberwało” z jakiegoś powodu. A  to za to, że jeszcze rachunki nie zapłacone, że przyszło upomnienie albo za to, że  znów pożycza pieniądze.

Jak tata wpadał w ciąg , potrafił pić kilka dni i wtedy nie interesowało go nic. Miał w nosie, że trzeba doglądać warzyw, pielęgnować, podlewać itd…. Oczywiście musieliśmy z mamą pracować i pomagać jej bo wszystko poszłoby na straty. Najlepsze, że gdy król już doszedł do siebie to robił mamie awantury, że nie dopilnowała czegoś tam .  Wiele razy gdy pomagaliśmy rodzicom w pracach , atmosfera była nie do wytrzymania, tacie bez przerwy coś się nie podobało, wszyscy robili nie tak jak powinno się robić, tylko on robił wszystko najlepiej na świecie i tylko on miał rację.  Jak zwykle w takich sytuacjach rodzice się kłócili, wyzywali , tata rzucał narzędziami i ….zwykle oddalał się na relaks- czyli do swoich kolegów pod sklep czy do baru aby odreagować. Po powrocie awantura była gotowa.   Wiele razy nawet na trzeźwo potrafił krzyknąć lub czymś rzucić niespodziewanie.

Wstydziłam się zapraszać do domu koleżanki bo nigdy nie było wiadomo w jakim stanie jest tata i niejednokrotnie było słychać dobiegające zza ściany kłótnie i awantury lub głośne wrzaski pijanego taty. To było wielkie ryzyko zapraszać gości do domu. Gorzej jak ktoś przyszedł niespodziewanie lub w nieodpowiednim momencie, umierałam wtedy ze strachu i modliłam się w myślach, żeby tylko było wszystko OK.   Pamiętam jak urodził się najmłodszy brat , wiele razy w trakcie awantur zabierałam go płaczącego z łóżeczka i wychodziłam z nim na spacer aby nie musiał tego wszystkiego słuchać. Byłam wściekła na rodziców, że nawet przy tym najmniejszym dziecku robią takie awantury.

Nie zapomnę też dnia, kiedy zobaczyłam mamy test ciążowy , miałam 20 lat więc już wiedziałam o co chodzi. Byłam wściekła i nie mieściło mi się w głowie jak mama mogła pozwolić sobie na kolejną ciążę z człowiekiem, którego wydaje mi się nienawidzi po tym wszystkim co zrobił. Nawet w ciąży tata robił awantury i popychał mamę, wtedy już miałam odwagę trochę potrząsnąć  nim i stawałam w jej obronie.  Gdy byliśmy już starsi król nie miał już takiej władzy jak wcześniej. Bracia już potrafili się obronić, odepchnąć tatę , często dochodziło do wspólnych szamotanin między nimi.  Kiedy tata zaczynał awantury i kłótnie z mamą, my byliśmy w gotowości. Czasami trzeba było powalić go na podłogę, przytrzymać chwilę aż się uspokoi, czasami trzeba było doprowadzić do łóżka  aby w końcu zasnął.  Ja także coraz bardziej czułam się silniejsza z każdym dniem, coraz częściej  sprzeciwiałam się królowi, w nerwach rzucałam się na niego z pięściami i wtedy się uspokajał.  Widział, że coraz bardziej robię się nerwowa i tracę panowanie nad sobą. Jak był trzeźwy, nie chciałam z nim rozmawiać lub też otwarcie wypowiadałam swoje zdanie . Gdy przychodził pijany do mojego pokoju na „poważne rozmowy”, zwyczajnie wypraszałam go a jeśli nie chciał- sama wychodziłam z pokoju. Król z dnia na dzień tracił swoją władzę

Coraz bardziej zaczęłam się sprzeciwiać , buntować …..wszystkie emocje tłumione od bardzo dawna, zaczęły chyba powoli wychodzić na zewnątrz. Wchodząc w wiek nastolatki zaczynałam już inaczej patrzeć na pewne sprawy, marzyłam o wyrwaniu się z tego piekła jak najszybciej. Wtedy zaczęłam odkrywać swoje talenty. Jednym z nich było szycie, szyłam  wtedy swoje pierwsze maskotki (ponieważ w naszym domu nigdy nie było pieniędzy , nie mogliśmy mieć zabawek i rzeczy, o których marzyliśmy) .   Pamiętam, że  w tamtym okresie marzyłam aby w przyszłości zostać projektantką. Miałam swoje zeszyty, w których projektowałam ciuszki.

Obecnie szycie jest moją największą pasją, uwielbiam projektować, sama tworzyć i realizować swoje projekty dla siebie jak i dla innych.  

Dzisiaj przedstawię Wam moje PODUSZKI-SOWY . Kilka wzorów, które uszyłam  na zamówienie, oraz kilka projektów. Mogą być świetnym prezentem, szczególnie dla maluszka ( często z naszytym imieniem dziecka) , przytulanką lub też świetną ozdobą salonu.

Chętnie wykonam podusie lub poszewki na indywidualne zamówienie, bo wiem, że takie osobiste, uszyte tylko dla tej jednej jedynej osoby ma wartość nie tylko materialną, samo szycie już jest cudowne, a móc wykonać dla kogoś szczególnego, daje radość również i mnie.

 

Pierwsze próby porzucenia  gniazda

Po skończeniu szkoły podstawowej chciałam za wszelką cenę wyrwać się jak najdalej od domu.  Pamiętam, że miałam ogromny problem z wyborem szkoły. Wprawdzie wszyscy radzili mi szkołę odzieżową , ja jednak cały czas wzbraniałam się przed tym zawodem. Postanowiłam na przekór wszystkim wybrać Liceum Sztuk Plastycznych i na ostatnią chwilę kompletnie nie przygotowana podeszłam do egzaminów. Ku wielkiemu zaskoczeniu zdałam egzaminy pozytywnie i tym sposobem dostałam się do Plastyka. Poza szyciem odkryłam też inny talent- między innymi plastyczny. Nauka w szkole i pierwsze dni w internacie były bardzo ekscytujące. Czułam się wolna, swobodna, jakby w całkiem innym świecie. Zmieniłam wtedy styl ubioru na  bardziej swobodny- jak to nazywali inni- należałam do DZIECI KWIATÓW. Wyróżnialiśmy się w tłumie kolorowymi ciuchami jakby z lat 60-70, co niektórzy nosili dredy.  Większość z uczniów naszej szkoły odurzało się różnymi środkami (większość wąchała różne kleje, rozpuszczalniki), można ich było spotkać naćpanych w parku. Ja jednak starałam się trzymać jak najdalej od tego towarzystwa, bałam się że ulegnę pokusie i tym samym wpadnę w nałóg.  Z czasem przeniosłam się na stancję do starszej pani ale tam było już całkiem przygnębiająco,

W tym właśnie okresie przeżywałam swoją pierwszą miłość. Byliśmy strasznie zakochani w sobie i świata poza sobą nie widzieliśmy. Ja coraz bardziej odsuwałam się od koleżanek, on od kolegów. Pobyt w szkole z internatem był fajną sprawa, w końcu byłam z dala od domu i nie musiałam patrzeć na to wszystko co się tam dzieje. Z drugiej strony miał swoje minusy- byłam daleko od ukochanego i widywaliśmy się zaledwie 4 razy na miesiąc i to było nie do wytrzymania, nie mogłam się z tym pogodzić. On był jedyną bliską mi osobą, na którą mogłam liczyć i przy której czułam się kochana i potrzebna, z nim byłam bezpieczna.

Równocześnie zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy, stałam się bardziej nerwowa, coraz częściej płakałam z byle powodu, byłam często smutna i przygnębiona. Coraz bardziej traciłam kontakt z rodziną. Wprawdzie nigdy nie mieliśmy zbyt dobrego kontaktu ale wtedy zupełnie zaczęłam lekceważyć wszystkich w domu, głównie rodziców.  Straciłam zaufanie do mamy, która wielokrotnie szperała w moim pokoju. Bywało tak, że w towarzystwie innych osób recytowała fragmenty z moich pamiętników ( które już od dawna pisałam) i drwiła sobie ze mnie. To było dla mnie poniżające, traciłam do niej szacunek. Najważniejszy wtedy dla mnie był mój chłopak i czas spędzony z nim-głównie w jego normalnej rodzinie, bo moja raczej normalna nigdy nie była. Gdy byłam sama, słuchałam muzyki lub czytałam książki, raczej nie rozmawiałam z nikim w domu a na różne pytania odpowiadałam od niechcenia lub agresywnie. Wszystko mnie denerwowało w tym domu. Tata, który nigdy się nie zmieniał no i mama, która godziła się na to wszystko i nie robiła kompletnie nic aby coś w tym domu zmienić na lepsze. Wiele razy prosiliśmy ją aby odeszła od ojca, abyśmy wyjechali jak najdalej od niego , ona wtedy broniła go i tłumaczyła, że taki jest jej los i „musi nieść swój krzyż, bo tak Bóg chce”.  To było dla mnie absurdalne, jej podejście do wszystkiego, jej poglądy i usprawiedliwianie króla i władcy tego domu. Przez to też traciłam szacunek do niej, nie wyobrażałam sobie jak można godzić się na takie traktowanie, życie w bólu i cierpieniu i tym samym narażać swoje dzieci na takie piekło. Nie rozumiałam jak można wszystko ukrywać przed całym światem i udawać, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę było zupełnie odwrotnie. Często mama mówiła do mnie: „TERAZ JESTEŚ TAKA MĄDRA ALE ZOBACZYSZ, ŻE KIEDYŚ TEŻ BĘDZIESZ MIAŁA TAKIEGO SAMEGO MĘŻA ”. Już wtedy obiecałam sobie, że przenigdy w życiu nie pozwolę sobie na takie traktowanie i jak tylko mąż  podniesie na mnie rękę to będzie koniec.

Nienawidziłam tego domu, rodziców, a rodzeństwo było dla mnie obojętne ponieważ stawali po stronie mamy i wydawało mi się, że tym samym jakby też poddawali się temu wszystkiemu. Ja jednak chyba jako jedyna w tym domu postanowiłam zrobić wszystko aby coś w nim zmienić i by w przyszłości stworzyć swoją własną rodzinę, taką prawdziwa, kochającą i szanującą się a nie taką, w której się wychowywałam.  Cieszyłam się, że mam porządnego, dobrego  chłopaka i wierzyłam, że niebawem uda nam się stworzyć własną prawdziwą rodzinę o jakiej zawsze marzyłam.

Los jednak nie był tak łaskawy…..

Post 5    dziwny stan….

Właśnie w tym okresie zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego, nie rozumiałam tego ale czułam, że to nic dobrego. Coraz częściej dopadał mnie smutek, wpadałam w szał jeśli coś było nie po mojej myśli. Byłam wściekła gdy mój chłopak się nie pojawił na umówione spotkanie, wydzwaniałam za nim, potrafiłam w środku nocy z nogą w gipsie „kuśtykać” ok 3 km do niego, aby sprawdzić, czy rzeczywiście naprawia z kolegą samochód. Kontrolowałam go na każdym kroku, zabraniałam całkowicie alkoholu ( sama jeszcze wtedy nie próbowałam alkoholu ).   Mieszkając na stancji miałam mnóstwo czasu na rozmyślanie- snułam wtedy różne czarne wizje, wyobrażałam sobie co złego się dzieje w domu rodziców, co złego może robić mój chłopak…dobijały mnie te myśli. Denerwowała mnie zrzędząca staruszka za ścianą, u której mieszkałam , rozmowy z nią, cisza w jej domu, która była nie do wytrzymania i wczesne chodzenie spać. Bardzo szybko zaczęła mnie denerwować sama szkoła i niektóre przedmioty. Wkurzałam się, kiedy byłam zmuszona rysować bądź malować 4 godziny lekcyjne na zajęciach  rysunku i malarstwa ….a nie miałam akurat natchnienia! Kiedy w szkole miałam oceny bardzo dobre z pisemnych sprawdzianów a niedostateczne z odpowiedzi ustnych – zaczęło to zastanawiać nauczycieli. Zrozumieli, że powodem tego dziwnego zjawiska jest stres przed publiczną wypowiedzią, nerwy i panika jaka mi wówczas towarzyszyła. Zamiast odpowiedzi ustnej, dawali karteczkę i kazali pisać- wtedy się unormowało wszystko.

Kilka razy w szkole miałam dziwne ataki, serce zaczynało mi bić szybciej, robiło mi się duszno, brakowało tchu i nie mogłam złapać powietrza. Zazwyczaj wtedy wpadałam w panikę, sztywniały mi palce u rąk aż w końcu traciłam całkowicie czucie, całe ciało wykręcał  jakiś dziwny paraliż, nie mogłam wypowiedzieć słowa,  twarz miałam dziwnie napiętą.  Wzywano karetkę do szkoły, która mnie zabierała do szpitala a potem odwoziła.  Lekarz stwierdził, że to na tle nerwowym i po kilku takich atakach poinformowano mamę, że musi się ze mną udać do specjalisty.   Polecono mi spotkania z panią psycholog, która dwa razy w tygodniu miała dyżury w sąsiedniej szkole, jednak nie wspominam zbyt miło spotkań z nią. Kobieta denerwowała się strasznie kiedy milczałam i wrzeszczała na mnie, że przeze mnie traci swój czas i nie po to przychodzi, żeby się na mnie patrzeć. Nie potrafiłam z nią rozmawiać, zazwyczaj płakałam a ona krzyczała na mnie…i tak spłakana wychodziłam od niej. Po kilku spotkaniach zrezygnowałam, gdyż nie miało to sensu. Mama namówiła mnie na powrót do domu i zmianę szkoły, (tłumacząc tym, że będzie mnie miała na oku w razie ataków i nie będzie musiała specjalnie jeździć do mnie tak daleko jak wcześniej). Z jednej strony nie widziałam dla siebie żadnej innej szkoły blisko miejsca zamieszkania, a z drugiej strony cieszyłam się, że będę blisko ukochanego.  Zmieniłam więc szkołę i choć wcześniej się tak broniłam przed szkołą odzieżową, to jednak zdecydowałam się właśnie na nią.

Po zmianie szkoły byłam blisko rodziców i znów musiałam na to wszystko co dzieje się w domu  patrzeć. Równocześnie musiałam się uczyć dużo więcej niż w podstawówce,  dlatego też nie pomagałam rodzicom tak jak wcześniej, miałam już wymówkę. Z czasem uczyłam się jednak coraz gorzej, zaczęłam chodzić razem z moim chłopakiem na wagary, wszystko stało się dla mnie nagle obojętne….z czasem i   on sam. Byliśmy prawie 3 lata razem aż nagle zaczęłam się zastanawiać czy to co nas łączy to rzeczywiście prawdziwe uczucie, potrzebowałam trochę czasu na przemyślenia.  W końcu, niespodziewanie , tuż przed 18-tką  koleżanki rozstaliśmy się. Mój chłopak zostawił mnie tak nagle na środku chodnika bez słowa wyjaśnienia. Zauważyłam  wcześniej jego dziwnie obojętne zachowanie i zapytałam wprost co się dzieje, i dlaczego się zachowuje tak, jakby już nie chciał być ze mną.  Powiedział tylko, że właśnie tak jest, odwrócił się, rzucił na pożegnanie beznadziejne „CZEŚĆ” i poszedł. Chcąc ukryć swoje zaskoczenie, odwróciłam się i powolnym krokiem udałam się w przeciwnym kierunku. Sądziłam, że to żart, odwróciłam …..jego niestety już nie było.

Chwilę później jak już dotarło do mnie co się stało, zrobiło mi się strasznie smutno i przepłakałam  chyba dwie godziny w parku . Mój świat nagle się zawalił w jednej sekundzie , poczułam się jak nędzny robaczek, marny pyłek, jak porzucona zabawka, która już przestała cieszyć…

Post 6 Romeo gdzie jesteś?

Bardzo szybko doszłam do siebie po rozstaniu z pierwszą miłością. Oczywiście wypłakałam morze łez ale nagle poczułam okropny żal i złość. Byłam zła na wszystko i wszystkich, miałam pretensję do całego świata. Postanowiłam udowodnić sobie i pozostałym, że dam sobie radę i nie będę się użalać nad sobą. Już kilka miesięcy przed swoimi 18 urodzinami spróbowałam alkohol i  spodobał mi się  stan, do którego doprowadzał. Byłam wesoła, bardzo odważna, obojętna, rozluźniona. Ku mojemu zdziwieniu alkohol coraz bardziej mnie fascynował do tego stopnia, że czasami podbierałam tacie ukradkiem kiedy był już pijany i nie widział, że w butelce coś tam jeszcze zostało. Oczywiście zostawiałam to na specjalne okazje- na przykład przed wyjściem do dyskoteki aby mieć lepszy humor. Zawsze byłam wrogiem alkoholu i widząc do czego doprowadził w mojej rodzinie, obiecywałam sobie, że będę się trzymać od niego jak najdalej, aż tu nagle taka zmiana – nie potrafiłam rozsądnie tego wytłumaczyć.

Na pierwszą wizytę w poradni zdrowia psychicznego musiałam iść z mamą.  Na wstępie musiałam przejść różnego rodzaju testy psychologiczne i udzielać odpowiedzi na różne pytania. Następnie udałam się do niezbyt uprzejmej pani psycholog (oczywiście nadal w towarzystwie mamy!) Denerwowała mnie ta sytuacja, nie mogłam swobodnie rozmawiać w obecności mamy , dlatego też raczej nie wypowiadałam się. Nie mogłam też słuchać tego co mówi mama-  ona przecież nie miała kompletnie pojęcia o tym co tak naprawdę dzieje się ze mną, co myślę , co czuję, co mnie denerwuje, rani  itd… Po rozmowie z psycholog, czekała mnie jeszcze wizyta u psychiatry ale akurat ten pan okazał się mało rozmowny. Wypisał leki i wyznaczył termin kolejnej wizyty. Na tym polegało „moje leczenie”. Wizyta u psychiatry co 3 miesiące i pełna reklamówka leków po wyjściu z apteki.  Nie miałam pojęcia co mi jest, wiedziałam tylko, że muszę brać te leki i uważać na te dziwne ataki, które jeszcze czasami się pojawiały i nad którymi z czasem nauczyłam się panować.

Zdarzało mi się brać tabletki i pić alkohol. Wiedziałam, że nie jest to dobre połączenie ale jak zaobserwowałam- nic złego się nie działo więc było mi to obojętne. Oczywiście alkohol popijałam już legalnie po skończeniu 18 lat i wcale nie ukrywałam tego przed rodzicami. Nawet specjalnie pokazywałam tacie że jestem podpita i chciałam go sprowokować do kłótni- tzn wygarnąć mu wszystko co mi od dawna leżało na sercu ale on raczej unikał rozmowy.

Coraz bardziej buntowałam się przeciwko wszystkiemu, w szkole było coraz gorzej-,  już nie byłam najlepszą uczennicą , nie przejmowałam się tym.

Chodziłam na imprezy, po alkoholu z łatwością zawierałam nowe znajomości, spotykałam się z chłopakami i miałam jakieś przelotne ,krótkotrwałe  związki. Zazwyczaj bywało tak, że jeśli mi zależało na znajomości to druga strona nie podchodziła do tego zbyt poważnie, jeśli było odwrotnie – wówczas ja nie okazywałam zainteresowania. Najbardziej pociągały mnie „ czarne charaktery”. Zazwyczaj miałam pecha szczególnie do tych, którzy nie stronili od alkoholu a przecież nie chciałam wiązać się z kimś podobnym do mojego ojca.

Poznałam w końcu chłopaka który był wzorowym uczniem, zupełnie inny od pozostałych, poważny, wrażliwy, czuły. Zmieniłam się wtedy, było mi wstyd, że jestem taka niepoważna. Dzięki niemu zaczęłam się przykładać do nauki.  Po kilkumiesięcznej znajomości przestał się pokazywać, na ulicy przechodził na drugą stronę. Po raz drugi poczułam się jak śmieć i nie mogłam zrozumieć dlaczego. Może za bardzo okazywałam swoje uczucia, może zbyt poważnie podchodziłam do tego, może za dużo wymagałam. Nie wiem dlaczego tak było, pragnęłam miłości, czułości, bliskości, zrozumienia, wsparcia. Z łatwością zakochiwałam się i ciągle przechodziłam jakieś rozczarowania.

Po różnych przykrych dla mnie epizodach  przechodziłam okres buntu, złości, ponownie alkohol, imprezy, powroty do domu nad ranem…

Post 7 Pierwsze upadki…..

Po szczęśliwie zdanej maturze zakończyłam ostatni rok szkolny, postanowiłam skorzystać z ostatnich wakacji, po których od 1 września zaczęłam pracę, oczywiście w zakładzie krawieckim. Nadal imprezowałam, z koleżankami z pracy chodziłyśmy na dyskoteki , spotykałyśmy się na prywatnych,  zakrapianych imprezach. Nie stroniłam od ludzi i towarzystwa, bałam się samotności, nie umiałam spędzać czasu w domu, w którym natychmiast łapałam doły, za dużo myślałam o wszystkim, potrafiłam godzinami „sufitować” czyli wpatrywać się bezczynnie w sufit i rozmyślając o niebieskich migdałach.  Najczęściej wsłuchiwałam się w ciszę lub słuchałam dołującej muzyki aby nie słyszeć żadnych wrzasków czy kłótni zza ściany.

Coraz częściej było mi źle, czułam się samotna i zastanawiałam się dlaczego mój pierwszy chłopak mnie porzucił. Nie dawało mi to spokoju, dzwoniłam więc do niego, pisałam listy ( w tamtych czasach nie było takiego szaleństwa jak teraz z telefonami, internetem itp..) On  jednak milczał, nie odpowiadał a ja coraz bardziej doszukiwałam się odpowiedzi. Pewnego razu spotkaliśmy się na weselu naszych wspólnych znajomych.  Początkowo unikał mnie i bawiliśmy się oddzielnie, każde z nas w swoim towarzystwie , potem poprosił mnie do tańca….i tak już bawiliśmy się do rana a znajomym oficjalnie ogłosił, że znowu jesteśmy razem. Bałam się że następnego dnia będzie inaczej a z drugiej strony byłam w siódmym niebie. Następnego dnia zjawił się jakby nigdy nic, więc odetchnęłam z ulgą, że jednak jesteśmy razem. Umówiliśmy się, że będzie na mnie czekał po pracy……nie zjawił się! Od tamtej pory nie widzieliśmy się wcale. Obecnie minęło już około 20 lat jak widzieliśmy się ostatni raz i mimo, że mam swoją rodzinę, wspaniałego męża…..czasami nurtuje mnie to pytanie : dlaczego mnie zostawił ? i chyba chciałabym poznać odpowiedź w końcu.  Wiem, że poznał dziewczynę , która bardzo szybko zaszła w ciążę  i wzięli ślub.

No właśnie ŚLUB!! pamiętam doskonale ten dzień, był mroźny styczeń. Mieszkałam wtedy w Poznaniu , ponieważ studiowałam zaocznie na Akademii Sztuk Wizualnych – Projektowanie i kreację mody. Święta Bożego Narodzenia spędziłam w domu rodzinnym po czym szybko wyjechałam na stancję do Poznania. Rodzice nie powiedzieli mi o jego ślubie, wiedzieli chyba, że bardzo to przeżywam. Dopiero będąc już w Poznaniu dowiedziałam się o tym fakcie od mojej przyjaciółki.  Tego dnia nie mogłam sobie znaleźć miejsca i szukałam ukojenia w alkoholu.  Zdemolowałam swój pokój , cały dzień przepłakałam , nic nie jadłam. Moi współlokatorzy widząc co się dzieje ze mną próbowali mi pomóc lecz wybiegłam z domu aby mieć święty spokój. Włóczyłam się po dworcu,  przesiadywałam w poczekalni i uciekałam od panów w mundurach, którzy dziwnie na mnie spoglądali. Trwałam w takim stanie chyba 3 dni aż w końcu uświadomiłam sobie, że jeśli się nie zatrzymam będę taka sama jak mój ojciec, będę alkoholiczką, wpadnę w nałóg. Wystraszyłam się tego, co się działo wtedy ze mną. Nie mogłam jeść, trzęsłam się , nie mogłam spać, płakałam bez przerwy.  Na szczęście opamiętałam się i „pozbierałam”.  Zrozumiałam jak łatwo można wpaść w alkoholizm, w jakiekolwiek uzależnienie, zwłaszcza jeśli traktuje się to jako odskocznię od problemów, potem pojawia się tzw  „kac moralny” , który trzeba przecież ponownie zagłuszyć w sobie…i tak koło się zamyka.

Zamiast w alkohol, uciekałam w modlitwę. Ukojenie znalazłam w Bogu, który pomógł mi wygrzebać się z tego bagna.  Postanowiłam się pozbierać, zmienić coś w moim życiu, pomógł mi w tym pewien ksiądz.   Bardzo spodobały mi się msze św. dla młodzieży w pobliskim kościele i choć cały czas byłam tylko obserwatorem i ciężko było mi „wejść w grupę” to zdecydowałam się  na wyjazd na  3 dniowe  dni skupienia. Miałam tam mnóstwo czasu aby zastanowić się nad sobą i swoim życiem.

Post 8 Między  ziemią a piekłem …..

Po roku nauki na prywatnej uczelni, niestety byłam zmuszona zrezygnować z dalszej nauki i pobytu na stancji z powodu trudnej sytuacji finansowej. Rodzice odkąd pamiętam nigdy nie mieli pieniędzy dlatego też sama zarabiałam na swoje życie a gdy tylko coś poszło nie tak, poddawałam się i zaczynałam kolejny rozdział w swoim życiu.

Wróciłam więc do swojej pierwszej pracy i domu rodzinnego (o zgrozo!) Ponownie zaczął się moment imprezowania, spędzania czasu poza domem i totalnego luzu. Praca, imprezy, tabletki, alkohol i pomiędzy tym wszystkim  kościół, Bóg. Upadki i wzloty ,momenty radości i zachwytu a za chwilę totalne przygnębienie, smutek i czarne myśli. Chwilami miałam dość wszystkiego, w pracy bywały dni, kiedy łzy zalewały mi maszynę , nie mogłam się powstrzymać a z drugiej strony często nie potrafiłam sensownie wytłumaczyć swojego zachowania.  Koleżanki z pracy były już przyzwyczajone, wiedziały, że niekiedy mam taki humor, że brzuchy nas bolą ze śmiechu a czasami płaczę i siedzę cicho.  Zdarzało mi się nie raz wracać do domu nad ranem , w pospiechu przebrać i z trudem zdążyć na autobus do pracy- spałam wtedy nad maszyną i  nie byłam wtedy raczej wydajnym pracownikiem.

Pewnej soboty wybrałam się na wesele do koleżanki z pracy i zaprosiłam jako osobę towarzyszącą kolegę, który od jakiegoś czasu pojawiał się u mnie ( nie ukrywam, że podobał mi się bardzo).  Przyjęcie zapowiadało się super, świetne towarzystwo, muzyka . Bawiłam się super jednak zauważyłam, że mój partner chyba nie bardzo, nagle zjawiła się jego dziewczyna ( o której nie miałam pojęcia) , zrobiło się trochę nieprzyjemnie,  potem za dużo wypiłam dla rozluźnienia. Wróciłam do domu kompletnie pijana ale nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Doszłam do wniosku, że muszę porozmawiać z chłopakiem, który był ze mną na weselu …i niewiele myśląc udałam się do niego nad ranem, w dodatku w okropny deszcz.  Jego rodzice byli chyba zszokowani widząc mnie przemokniętą od stóp do głów i zataczającą się  , on sam schował się przede mną, nie chciał rozmawiać. Do domu odwiozła mnie jego siostra. Zaczął  dopadać mnie kac moralny, miałam ogromne wyrzuty sumienia. W domu ponownie  „mnie nosiło”, rozmyślałam o wszystkim co wydarzyło się w ostatnich godzinach, dniach, miesiącach…. Ponownie dopadły mnie wspomnienia o pierwszej wielkiej miłości, bolesne wspomnienia, żale, pretensje.  Obwiniałam Boga o wszystkie moje niepowodzenia, kłóciłam się z Nim. Miałam do Niego żal za to wszystko co mi się przytrafiło, za problemy w rodzinie, awantury, kłótnie rodziców, ojca pijaka, ciągły brak pieniędzy. Znudziło mnie dotychczasowe życie, wszystko nagle stało się takie bezsensowne. Nie widziałam dla siebie żadnego ratunku, nie potrafiłam się odnaleźć, nie potrafiłam zapomnieć o pierwszej miłości, ułożyć sobie życia bez niego…..nie chciałam żyć.  Nienawidziłam samej siebie, było mi wstyd za wszystkie popełnione błędy, moje słabości, moje upadki.  Wielokrotnie myślałam wcześniej o odebraniu sobie życia ale jakoś nie dopuszczałam do siebie tych myśli, odtrącałam je. Tamtym razem jednak nie miałam już sił by z nimi walczyć.  Połknęłam ok 30 tabletek antydepresyjnych, położyłam się spać i miałam nadzieję, że już się nigdy nie obudzę. Ku mojemu zdziwieniu obudziłam się rano w takim okropnym stanie, że z chęcią połknęłabym jeszcze więcej gdybym miała pewność, że zadziałają „na dobre”.  Męczyłam się okropnie, miałam zawroty głowy ale wciąż byłam świadoma tego co się dzieje…do pewnego  czasu.  Po wyjściu z pokoju, spadłam ze schodów, w końcu domownicy się zorientowali, że coś ze mną nie tak i przyznałam się do wszystkiego. Wezwali natychmiast pogotowie. Czułam, że coraz szybciej tracę kontakt z otoczeniem, pamiętam, że chciałam już tylko spać, nic więcej. Byłam gdzieś pomiędzy ziemią a piekłem. Obudziłam się na oddziale intensywnej opieki medycznej lecz niewiele pamiętam. Spałam przez kilka dni. Gdybym nie wyszła tamtego ranka z pokoju, pewnie nie byłoby mnie tu dzisiaj i nie pisałabym tych słów. Widocznie tak miało być!

Post 9 Przebudzenie
Po ostatnim incydencie moje życie zmieniło się troszkę. Może nie tyle życie, co samo podejście do niego. Długo analizowałam to, co się wydarzyło. Zrozumiałam, że widocznie to jeszcze nie jest mój czas, widocznie Pan Bóg nie chce mnie zabierać z tego świata i być może mam jeszcze jakąś „misję” do wykonania. Spoważniałam trochę, byłam wyciszona, spokojniejsza niż zwykle. Wierzyłam, że teraz Bóg kieruje moim życiem i posłusznie czekałam na to, co dla mnie przygotował.

Wyjechałam wraz z kuzynką do Krakowa. Ja pracowałam, ona studiowała zaocznie. Chodziłyśmy czasami na imprezy ale już poważniej podchodziłam do wszystkiego niż poprzednio. Kuzynka znalazła chłopaka,z którym się często spotykała a ja czułam się coraz bardziej samotna. Z dnia na dzień dopadał mnie coraz większy smutek, coraz częściej płakałam w ukryciu, było mi źle. Pewnego dnia postanowiłam napisać do pewnej siostry zakonnej, którą poznałam całkiem przypadkowo. Czułam, że ona mnie rozumie, byłyśmy w kontakcie, ona jedna dodawała mi otuchy, pocieszała i wspierała. W końcu nadszedł dzień, kiedy podjęłam decyzję o kolejnej przeprowadzce. Jak zwykle- wróciłam do rodzinnego domu a po tygodniu spakowałam plecak i zostawiłam kartkę z informacją: ” jestem na rekolekcjach, wrócę za tydzień, dwa lub….nie wiem kiedy”. Rekolekcje były dla mnie ogromnym wyciszeniem i oczyszczeniem, ponieważ wypłakałam morze łez. Czułam się dobrze w tym miejscu, pełnym ciszy, skupienia i modlitwy. w ciągu dnia siostra zabierała mnie na zajęcia, które prowadziła na świetlicy dla trudnej młodzieży (przyznam, że czułam się tam trochę nieswojo). Podczas wizyty matki generalnej otrzymałam propozycję pracy w Domu Pielgrzyma u Sióstr na Jasnej Górze. Oczywiście bardzo ucieszyła mnie ta propozycja, ponieważ byłam bez pracy i bez żadnych konkretnych pomysłów na życie. Wróciłam więc do domu, spakowałam się ponownie i poinformowałam rodziców, że tym razem wyjeżdzam na dłużej.
W Częstochowie było super, bardzo podobała mi się praca w recepcji klasztornej, pomoc na stołówce podczas wizyt większych grup pielgrzymów, przygotowanie pokoi czy praca w ogrodzie. W częstochowie znajdował się też Postulat, czyli jakby pierwszy stopień przed rozpoczęciem życia zakonnego. Poznałam wiele postulantek, wszystkie bardzo młode i wesołe dziewczyny, niektóre z wielkim poczuciem humoru. Bardzo często przebywałam na Jasnej Górze i tam też czułam się wyjątkowo.
Rodzice podejrzewali mnie o chęć wstąpienia do zakonu i nie ukrywam, także rozważałam taką możliwość ale nie zwierzałam się nikomu. Mama od tamtej pory zaczeła dzień w dzień biegać do kościoła, na tatę jakoś to specjalnie nie podziałało, czasami nawet drwił sobie ze mnie że pewnie już tam zostanę „z tymi pingwinami”. Do domu przyjeżdzałam bardzo rzadko, wolałam spędzić święta z siostrami w klasztorze niż w rodzinie, gdzie zawsze była wyjątkowo napięta atmosfera, nerwy i kłótnie. Nie tęskniłam za domem, czasami tylko wysyłałam paczki dla najmłodszego brata-który był dla mnie jak własne dziecko i to za nim najbardziej tęskniłam. Święta poza domem były dla mnie wyjątkowym przeżyciem, choć bywały momenty, kiedy ściskało mnie z żalu i żałowałam, że z moją rodziną nigdy tak nie będzie.

Post 10 „terapia i nie tylko…”

Od jakiegoś czasu byłam z dnia na dzień coraz bardziej przygnębiona i nie mogłam sobie miejsca znaleźć- co oczywiście bardzo szybko zauważyły siostry. Po rozmowie siostra powiedziała mi, że postara się mi jakoś pomóc. W krótkim czasie wysłały mnie do swojego domu w Krakowie i załatwiły spotkanie z bardzo znanym i poważanym Jezuitą- psychologiem. Tydzień czasu chodziłam do niego na spotkania, różne testy, ćwiczenia i w końcu dopiero on mi uświadomił, że POTRZEBUJĘ PILNIE TERAPII DDA, o czym nie miałam nawet zielonego pojęcia. Wytłumaczył mi wszystko, wyjaśnił co to jest to całe DDA i co powinnam dalej robić.
Wróciłam do Częstochowy nieco przybita ale przynajmniej wiedziałam od czego zacząć. Siostry zaproponowały mi kolejną przeprowadzkę do jednego z ich domów w Lublinie, gdzie znajdował się akademik prowadzony przez siostry oraz szkolna bursa. Miałam tym razem pracować jako wychowawca w szkolnej bursie razem z siostrą zakonną. Niezbyt dobrze czułam się w roli wychowawcy, byłam bardzo nieśmiała, czerwieniłam się na każdym kroku, czułam się bardzo niezręcznie opiekując się dziewczynami kilka lat młodszymi ode mnie.
Z czasem byłam „tą lepszą wychowawczynią”, która na więcej pozwala i to właśnie nie podobało się siostrze, wobec tego zrezygnowałam z tego stanowiska. Przeszłam na furtę klasztorną i razem z 4 koleżankami pracowałyśmy w tzw”recepcji klasztornej”.
W Lublinie rozpoczełam terapię grupową DDA, która trwała pół roku. Początki były trudne dla mnie jak i dla innych. Nie odzywałam sie wcale na pierwszych spotkaniach, obserwowałam innych i słuchałam. Zastanawiałam się po co oni wracają do tego wszystkiego i rozgrzebują stare rany jeśli lepiej byłoby zapomnieć o wszystkim. Chwilami zaczynałam żałować po co w ogóle tam poszłam, miałam ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami i nigdy tam nie wrócić. Zdziwiłam się kiedy terapeutka powiedziała, że zapewne wiele osób ma ochotę uciec ..itp…( jakby znała moje myśli) i dopiero wtedy zrozumiałam, że TAK MUSI BYĆ, to naturalna reakcja. Powoli zaczynałam się otwierać i „odnalazłam się” w grupie. Z czasem spotkania stały się czymś bardzo przyjemnym i bardzo się cieszyłam, że udało mi się przetrwać trudne chwile na początku i wytrwałam do końca. Terapia bardzo mi pomogła, „otworzyła mi oczy” na wiele spraw. Jeśli zastanawiasz się nad terapią DDA-nie zwlekaj !!!
W czasie trwania terapii starałam się nie podejmować żadnych ważnych decyzji (zgodnie z sugestią terapeutki). Rzeczywiście po zakończeniu terapii DDA moje myślenie się zmieniło, byłam zupełnie inną osobą i wtedy mogłam już samodzielnie podjąć dawne , odkładane decyzje. Nie żałuję ich ani trochę. Rozpoczęłam naukę w Studium Fryzjerskim i dzięki temu zdobyłam drugi zawód. Zakończyłam związek, w którym męczyłam się bardzo, stałam się wolnym człowiekiem, gotowym na nowe wyzwania.
W klasztorze, gdzie miszkałam i pracowałam poznałam swojego obecnego męża. Wprawdzie jak to mówią był „po przejściach” z problemami małżeńskimi ale w niczym to nie przeszkadzało w naszej początkowej przyjaźni. Bardzo dużo rozmawialiśmy, opowiadał mi o swoich problemach a ja starałam się mu jakoś pomóc, wesprzeć, namawiałam do podjęcia terapii małżeńskiej itp… Po jakimś czasie zaplanowałam wyjazd na wakacje za granicę do mojego brata, który miał też znaleźć pracę mojemu przyjacielowi. Wyjechaliśy więc razem, ja tylko na miesiąc, on dłużej, ze względu na pracę. Tak jakoś los się potoczył, że z czasem zakochaliśmy się w sobie i moje miesięczne wakacje nieco się przedłużyły. Wprawdzie początki były bardzo trudne, problemy z byłą żoną, sprawa w sądzie świeckim i kościelnym….To było dla mnie bardzo trudne ale jakoś udalo nam się współnie przejść przez to wszystko. Bardzo szybko zorganizowaliśmy ślub w Ambasadzie Polskiej. Z czasem nasze rodziny zaakceptowały nasz związek i mogliśmy już zająć się naszym nowym życiem.
Pierwsza, długo wyczekiwana ciąża była dla mnie bardzo męcząca ale jakoś cudem udało mi się przejść przez ten etap. Pamiętam, że całą ciąże przepłakałam, właściwue sama nie wiedząc dlaczego. Bałam się bardzo, wszystko było dla mnie takie obce, nowe, czułam się zagubiona, nie miałam przy sobie nikogo poza mężem, który i tak całe dnie pracował i wracał późno do domu. Już wtedy zaczęło się dziać ze mną coś niedobrego, co początkowo przypisywałam hormonom. Płaczliwość, lęki, strach, zniechęcenie itp…. Po urodzeniu dziecka było jeszcze gorzej, bałam się wszystkiego, tego, że sobie z nim nie poradzę, cały czas czuwałam nad nim, sprawdzałam czy oddycha, padałam ze zmęczenia. Mąż wspierał mnie na miarę swoich możliwości ale na obczyźnie, z dala od rodziny, nie było łatwo.
Po trzech latach pojawiło się kolejne dziecko ale byłam już coraz bardziej zmęczona życiem, nie dawałam sobie rady z dwójką chłopaków, którzy nie usiedzieli kilka minut spokojnie. Musiałam mieć oczy szeroko otwarte i najlepiej po kilka par z każdej strony głowy.
Mając pierwsze dziecko udało mi się spełnić jedno ze swoich marzeń, mianowicie zorganizować swój pierwszy w życiu pokaz mody, na którym zaprezentowałam uszytą przeze mnie kolekcję. Wprawdzie jakby nie pomoc życzliwych osób, które tak naprawdę same mi to zaproponowały, to zapewne nigdy w życiu by do tego nie doszło. Przyznam, że to był wyjątkowy dzień w moim życiu i nigdy nie zapomnę tego wspaniałego uczucia kiedy na koniec pokazu mąż wyprowadzał mnie na środek i licznie zgromadzona widownia biła brawo. Zdołałam tylko wydusić z siebie zwykłe DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM. Tamtego wieczoru czułam, że żyję, przepełniała mnie radość, czułam się spełniona i miałam nadzieję, że to dopiero początek fantastycznej przygody. Na pokazie była telewizja regionalna, za kilka dni pojawili się u mnie w mieszkaniu gdzie nagrali krótki reportaż i udzieliłam wywiadu. Wspaniale wspominam tamte chwile. Niestety z dwójką małych dzieci już było coraz trudniej i zrezygnowałam z dalszej działalności i tym samym ze swoich marzeń (które do tej pory we nie drzemią)
Z czasem coraz bardziej zamykałam się w domu, izolowałam od ludzi. Nawet wyjście z domu na spacer z dwójką dzieciaczków było dla mnie wielkim wyczynem, ogromnym stresem. Unikałam wyjścia z domu, jeśli, to razem z mężem bo było łatwiej we dwoje zająć się dziećmi. Tak mijały tygodnie, miesiące życia za granicą. Początkowo było super, wszystko takie nowe, inna smaczna kuchnia, ludzie życzliwi, inne zwyczaje, blisko morze, ciepełko…. aż chciało się żyć! Po kilku latach niestety wszystko się zmieniło (przynajmniej dla mnie). Nie potrafiłam już cieszyć się tym wszystkim, z dnia na dzień miałam coraz większą blokadę językową. Bardzo często w różnych sytuacjach zapominałam najprostrzych zwrotów z powodu ogromnego napięcia, co było dla mnie ogromnym problemem. Z tego też powodu właśnie unikałam ludzi, wyjścia z domu do parku czy sklepu w obawie, że ktoś mnie zaczepi, że nie będę potrafiła sensownie odpowiedzieć. Zbudowałam ogromny mur wokół siebie, nie ufałam ludziom, czułam się gorsza jako obcokrajowiec, inna. Coraz częściej zaczęłam myśleć o powrocie do Ojczyzny, tęskniłam za nią, za swoim ojczystym językiem,za swobodą, za znajomymi, rodziną- może nie koniecznie tą najbliższą. Mąż w przeciwieństwie do mnie czuł się tam znakomicie. Fascynowało go wszystko , ludzie, zwyczaje, krajobraz, kultura, kuchnia itp… Był zakochany w swojej pracy, której oddawał się całkowicie. Pracował do późnego wieczora, w soboty a nawet w niedziele kiedy tylko miał okazję. To była dla niego odskocznia od wszystkiego, od marudzącej w domu żony, dzieci – choć spędzał z nimi też dużo czasu. Czułam się samotna, gorsza, inna, skazana tylko na dom, dzieci i nic więcej, no może czasami jakieś przyjemności które organizował mąż, a z których bardzo często rezygnowałam na własne życzenie gdyż czułam się zwyczajnie przemęczona i nie miałam ochoty na nic.
Co jakiś czas wpadałam w dołek psychiczny, dopadały mnie czarne myśli, zniechęcenie, płakałam coraz częściej z byle powodu, coraz częściej pojawiały sie kłótnie i niemiła atmosfera. Mąż nie znał mnie z tej drugiej strony, nie rozumiał mojego zachowania, mojej nagłej zmiany, moich dołów. Nie wiedział jak mi pomóc i tak naprawdę początkowo pogarszał tylko sytuację a ja z dnia na dzień czułąm się psychicznie coraz gorzej. Zrozumiałam, że nie mogę liczyć wtedy na niego, że nie mogę oczekiwać od niego zrozumienia, wsparcia i pomocy ale z drugiej strony widziałam, że tym samym on bardzo cierpi w tej swojej bezradności i choć bardzo mnie kocha to nie wie jak mi pomóc. Kiedy już doprowadziłam się do takiego stanu, że nie wychodziłam z łóżka i zwijałam się w kłębek z bólu brzucha, zrozumiałam, że muszę się ratować, że to już moment krytyczny i nie ma na co czekać. Krzycząc i płacząc błagałam męża o pomoc, aby znalazł mi jakiegoś psychologa, psychiatrę bo dłużej tego nie zniosę. Tak też zrobił, natychmiast zaczął działać ….i dopiero wtedy zrozumiał co się dzieje ze mną a po rozmowie z lekarzem już nieco przejrzał na oczy i zrozumiał problem.
Niestety nie zareagowałam wcześniej na niepokojące sygnały i doprowadziłam się do stanu sprzed terapii DDA. Byłam w takim złym stanie psychicznym, że farmakologia okazała się koniecznością. Obecnie od kilku lat jestem cały czas na lekach, w trakcie terapii indywidualnej i niebawem zaczynam po raz kolejny terapię grupową DDA.
Jak potoczyły się moje losy? ….dowiecie się już niebawem!

 

Post 11 „trudne decyzje…”
Myśl o powrocie do Polski powracała dosyć często. Niekiedy rozmawiałam o tym z meżem, niekiedy też wolałam przemilczeć z uwagi na to, iż większość rozmów na ten temat kończyłą się awanturą. Mąż miał cały czas nadzieję, że w końcu mi przejdzie, zwłaszcza po lekach antydepresyjnych, które przecież cały czas brałam i wydawało się, że jestem w świetnej formie. Niestety, cały czas myślami byłam „u siebie” -w Polsce i miałam nadzieję, że mąż z kolei zmieni zdanie.
Dowiedzieliśmy się, że mieszkanie, które wynajmujemy jest wystawione na sprzedaż i co jakiś czas pojawiali się coraz to nowi zainteresowani. W obecnej sytuacji doszliśmy do porozumienia, że chyba jednak lepiej bedzie dla nas jak wrócimy jednak do Kraju. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że najpirew ja wyjezdzam z dziećmi a po jakimś czasie mąż dołączy do nas. Do podjęcia tej decyzji przyczyniłą się po części moja mama, która od dawna namawiała nas na powrót i zamieszkanie u nich (rodziców) tłumacząc, że tata naprawdę się zmienił i jest zupełnie innym człowiekiem. Zgodnie z planem rodzice mieli zapisać nam część domu, którą chcieliśmy rozbudować i zagnieździć się już na dobre. Oczywiście po przyjeżdzie do domu rodzinnego było wszystko OK, dziadek cieszył się z wnuków, zabierał ich na wycieczki do lasu, bawił się z nimi, smażył ich ulubione naleśniki i wszystko zapowiadało się super. Dzieci szybko zaklimatyzowały się w nowej szkole i nie miały problemów z nauką w polskiej szkole. Czuły się dobrze, swobodnie, były szczęśliwe. Ja bardzo szybko znalazłam pracę, z której byłam bardzo zadowolona, tak samo jak z zarobków. Pracowałam w salonie sukien ślubnych i naprawdę z przyjemnością zaczynałam każdy kolejny dzień, mimo, że szefowa czasami „dawała popalić”. Wmawiała nam, że jesteśmy okropne, nic nie potrafimy i jesteśmy mało wydajnymi pracownicami, ciągle wymagała od nas więcej, a gdy już dawałyśmy z siebie o wiele więcej-nie potrafiła nas docenić.
Mąż zwlekał z powrotem do nas, dzieci bardzo mocno odczuwały jego brak, z czasem stosunki z fajnym kochającym dziadkiem zmieniły się i wnuki nagle zaczęły mu przeszkadzać i denerwować. Dziadek coraz częściej zaczynał popijać i wtedy też czepiał się z byle powodu, robił awantury. Podczas jednej awantury, kiedy to zwyzywał mnie i moje dzieci, zadzwoniłam na policję i zabrali go na izbę wytrzeźwień o co miał największe pretensje do mnie. Potem zaczęły się tzw „wypominki” jaka to ze mnie niedobra córka, którą on przygarnął z otwartymi ramionami, a która na niego policję nasyła. Początkowo miałam trochę wyrzuty sumienia ale ……okazało się, że mama wcale nie powiedziała mi wcześniej prawdy i tata cały czas pił tak samo. Miewał okresy abstynencji ale prawie cały czas sytuacja się powtarzała kiedy się upijał, robił awantury itp…Któregoś dnia szukając czegoś, znalazłam przypadkowo zeszyt taty, który zabierał ze sobą na terapię. ( Miał terapię przymusową, na którą raczej uczęszczał) Nie wytrzymując z ciekawości oczywiście przeczytałam fragmenty i uświadomiłam sobie, że on niestety nadal nie widzi w sobie żadnej winy, żadnego problemu i jego zdaniem nie robi nikomu nic złego. Śmiać mi się zwyczajnie chciało z tego, co tam przeczytałam! Tyle lat żyje w tej swojej nieświadomości i ma żal do całej rodziny, że się czepiają z byle powodu, nie zdaje sobie sprawy z tego, że cały czas krzywdzi wszystkich.
Ojciec miał kuratora, który co jakiś czas go odwiedzał i który zaczął się interesować także moimi dziećmi i moją sytuacją. Coraz częściej do mnie dzwonił, pytał o tatę i w końcu powiedział mi, że najlepszym rozwiązaniem byłoby gdybym zabrała moje dzieci jak najdalej z tego domu. Wtedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zafundowałam moim dzieciom kawałek dzieciństwa, które miałam sama. Przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że muszę jak najszybciej wyprowadzić się, przede wszystkim dla dobra moich dzieci jak i dla samej siebie. W tym domu ponownie odżyły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa i poczułam się jak dawniej. Dzieci coraz częściej naśladowały pijanego dziadka, czasami żartowały sobie z niego, czasami zwyczajnie się go bały. Wiedziałam, że to był zły pomysł z tym powrotem do domu rodziców.
Te wszystkie problemy i konflikty w domu rodzinnym, niekorzystnie odbijały się na moich relacjach z mężem. Na nim wyładowywałam całą złość i z byle powodu była kłótnia. Miałam żal do niego, że siedzi sobie spokojnie za granicą i cały czas odkłada przyjazd do nas a na mnie spadły te wszystkie problemy-chociaż jak mówił mąż- na moje własne życzenie. W pewnym momencie byłam już zmęczona tą całą sytuacją i naszym związkiem na odległość, który coraz bardziej „wisiał na włosku”. Myślałam nawet o rozstaniu z mężem. Przyszedł w końcu moment, kiedy musiałam podjąć jakąś decyzję, wiedząc, że tak dłużej nie może być. Powiadomiłam męża, że wracamy do niego do Włoch. Początkowo był zaskoczony, nie wierzył ale ucieszył się bardzo z tej decyzji, gdyż wciąż nie był gotowy wracać do Polski. Poddałam się, zrezygnowałam ze wszystkich marzeń i planów dotyczących rozbudowy domu, nie przejmowałam się tym, że przecież byliśmy stratni finansowo i tak naprawdę były to tylko pieniądze wyrzucone w błoto. W tamtym momencie było mi już wszystko jedno. Wiedziałam, że muszę zabierać dzieci a jedyne miejsce bezpieczne dla nich było u boku ojca no i matki.
W ostatnim czasie naszego pobytu w domu rodzinnym taty nie było w domu. Ponieważ opuszczał terapię, zabrano go na przymusowe leczenie na odzdział. W dniu naszego wyjazdu akurat wrócił i spotkaliśmy sie na wyjeżdzie z podwórka. Nie wiedziałam jak się zachować, miałam ochotę wcale się do niego nie odzywać, wyjechać bez słowa ale z drugiej strony chciałam aby przynajmniej dzieci mogły się z nim pożegnać i aby nie odczuwały tego, że coś jest nie tak. Serce pękało mi z żalu, czuł

Niedziela Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Styczeń Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień

Rejestrowanie nowego konta

Masz już konto?
Zaloguj się Lub Resetuj hasło