Wakacje

person Autor: Administrator comment Comment: 0 favorite Odsłon: 369

Wakacje anno domini 2018r.

Każdego roku, jak chyba każdy, czekam na urlop i wyjazd z domku, który absolutnie uwielbiam, ale raz do roku 2 tygodnie odpoczynku od niego dobrze mi robi, ta rozłąka powoduje, że po powrocie do niego, doceniam co mam, jak dobrze się w nim czuje, jak spokojnie i bezpiecznie.

Oboje z mężem jesteśmy zakochani w Portugalii i od 7 lat każdego roku udajemy się właśnie tam, żeby relaksować się w tym nie powtarzalnym ( jak dla nas) kraju.

Do Portugalii można się udać droga lądową, lub samolotem, dlaczego o tym pisze..bo mam lęk wysokości, i lot samolotem jest dla mnie wyzwaniem.

Dokładnie 7 lat temu zaczęłam pracować nad swoim lękiem wysokości, wcześniej nie dałam się namówić na lot. Jednakże 7 lat temu nie było możliwości, żeby pojechać na wymarzone wakacje samochodem, podróż zajęła by zbyt wiele czasu, nie mieliśmy, aż tyle urlopu do wykorzystania, miałam więc wybór, albo być 12 dni w wymarzonym miejscu, albo 7, a resztę czasu poświecić na dojazd, wybrałam lot ….. i się zaczęło….

Praca nad moimi lękami trwała prawie pól roku, każdego dnia wizualizowałam jak wsiadam do samolotu, jak on odrywa się od podłoża, jak lecę i bezpiecznie lądujemy. Wizualizacja, wizualizacją, ale tydzień przed wylotem dostałam takich ataków paniki, że chciałam odwołać wakacje.

Kombinowałam, że może ja wcześniej wsiądę do autobusu i pojadę, a mąż do mnie doleci, a może zamiast mnie córka uda się na wypoczynek, a ja zostanę w domu…..pomysłów miałam sporo…..wszystkie były „torpedowane”, poprzez mało szczęśliwą minę mojego męża i gromki śmiech córki, która nota bene lata samolotami tak często jak ja jeżdżę autobusem.

Oczywiście ich tłumaczenie, że jest to najbezpieczniejszy środek transportu mnie nie przekonywał.

W tym czasie nic by mnie nie przekonało, tylko ja sama mogłam zmierzyć się ze swoimi lękami.

Mierzyłam się na ile mogłam ( tak mi się wtedy wydawało) , tzn, zamilkłam praktycznie na tydzień -co w moim przypadku jest wyczynem na miarę światową ???? Jadąc na lotnisko, nie odzywałam się do nikogo, ani do męża, ani do córki, która wiozła nas na Okęcie, mimo, że bardzo się starali zabawiać mnie rozmową, moje odpowiedzi w stylu „aha, no, tak, nie” były wszystkim co mogłam z siebie wykrztusić.

W drodze na odprawę i do nadania bagażu moi najbliżsi szli pierwsi, a ja wlokłam się kilka kroków za nimi modląc się o cud, że może odwołają lot?

Nie odwołali…..

Po czasie córka opowiadała mi jaka miałam minę i jak wyglądałam, oznajmiła, że miała wrażenie, że się przyspawam do barierki, i trzeba będzie mnie od niej odcinać ????

Nie tylko ona zauważyła,ze zachowuje się nie naturalnie, bramki przez które trzeba przejść podczas odprawy, tez to „zauważyły” i zaczęły dźwięczeć kiedy pod nimi przechodziłam, jakaś miła młoda pani oklepała mnie od stóp do głowy, przyglądała mi się bardzo uważnie, wtedy do głowy przyszła mi myśl- „ czy ma pani jakiś problem? Może chciała by pani o tym porozmawiać?” uciszyłam zawodowe myśli,bo one dawały mi znać,ze chcę się „ukryć” w bezpieczne jak dla mnie schematy.

W dalszej części sprawdzania kazali mi zdjąć buty i na boso!!! po tej brudnej podłodze ( fuj) przechodziłam przez bramkę…okazało się,ze miałam coś tam w obcasie buta…….nie, nie zakamuflowaną „maryśke” tylko metalowe wkłady ???? i niestety nie zawrócili mnie, pozwolili lecieć.

Nie pytajcie ile zdrowasiek odmówiłam wsiadając do samolotu, co sobie w duchu o sobie myślałam, bo to nie nadaje się do publikacji ????

POLECIELIŚMY ….. po wylądowaniu mąż oświadczył, że nie było po mnie nic widać, że się bałam…aha, pomyślałam sobie w duchu, a to, że wzięłam od stewardessy niemiecko języczną gazetę, do czytania, gdzie ja po niemiecku znam 3 słowa, co mi po filmie „Czterej pancerni i pies” zostały w pamięci, to już nie zauważył ???? , że nie odpięłam pasów przez cały lot, że nie wyglądałam przez okno, że co chwilę wycierałam w chusteczki spocone dłonie też nie zauważył.

Dotarliśmy do hotelu, mój mąż z natury „struś pędziwiatr’ pyta czy pójdę z nim na ogląd okolicy, nie poszłam, bo byłam tak zmęczona, że nie miałam siły ruszyć ręka ani nogą. Jedyne o czym marzyłam to położyć się i zasnąć…Zasnęłam, ile spałam nie wiem, obudził mnie mąż, który trząsł mną tak intensywnie,ze głowa skakała mi na wszystkie strony. Usłyszałam od niego, że spałam tak mocno, że na nic nie reagowałam….. na wołanie, na szturchanie nawet na polewanie wodą po twarzy, ja się wyłączyłam….

Stres, wywołał u mnie takie ogromne napięcie, a ono z kolei wywołało reakcje obronną całego organizmu.

Podam kilka reakcji na stres…sami oceńcie , którą z nich podświadomie wybrałam

Styl radzenia sobie ze stresem skuteczny jest wtedy, gdy potrafimy dostosować styl swojej reakcji do charakteru sytuacji stresowej i własnych możliwości.

  1. Skoncentrowany na zadaniu – podejmuje się wysiłek zmierzający do rozwiązania problemu, zrozumienia sytuacji i jej zmiany.
  2. Skoncentrowany na emocjach, czyli na sobie i przeżywanych uczuciach. Taka osoba daży do zmniejszenia napięcia emocjonalnego. Czasami widzi wtedy rzeczywistość po swojemu, może przejawiać myślenie życzeniowe, fantazjować. Niestety, bywa, że oznacza to zwiększenie stresu z powodu błędnego postrzegania otaczającego świata.
  3. Polegający na unikaniu, czyli ucieczce od myślenia o stresowych sytuacjach czy czynnikach. Gdy pojawia się stres, dana osoba stara się od niego uciec, podejmując czynności zastępcze, np. ogląda godzinami telewizję, objada się, dużo śpi albo rzuca się w wir życia towarzyskiego.

To tyle o moim pierwszym locie, o łamaniu barier i przełamywaniu lęków, każdy następny odbywał się już bez większych zakłóceń, nie powiem, żebym z przyjemnością latała, ale wsiadałam, leciałam , wysiadałam i już, nawet miedzy lądowania, nie robiły na mnie większego wrażenia.

Do czasu ostatniej podroży, w tym roku, wsiadłam do samolotu, jak zwykle bez entuzjazmu, ale tez i bez paniki -nawet miałam książkę do czytania przygotowaną, żeby się nie nudzić.

Samolot wystartował i po kilku minutach się zaczęło……. turbulencje i to nie małe, miałam wrażenie, że samolot wznosi się i spada… kto przeżył ten wie co one znaczą…..samolot wpadający w chmurę burzową i to w czasie ciągu w górę.

Odwaga jaką wypracowałam sobie przez ostatnie lata, opuściła mnie natychmiast, zaczęłam głośno mówić,ze bardzo się boję, tak bardzo, że nie daję sobie rady z lękiem. Widocznie tylko wydawało mi się, że głośno mówiłam, bo nikt nie zareagował, a może wszyscy inni tez tak samo jak ja, bali się? Tego nie wiem do dzisiaj…..

Po kilku minutach wszystko ucichło pilot po mniej więcej 20 minutach pozwolił odpiąć pasy, ja zabrałam się za czytanie książki, żeby skrócić sobie 4 godzinny lot.

Wydawało mi się, ze zapanowałam nad lękiem, ze dałam radę, że wszystko wróciło do normy.

Niestety tylko tak mi się wydawało.

W następnym dniu po wylądowaniu, kiedy już emocje wróciły na właściwe miejsce, moje lęki „zaatakowały”.

Gdzieś wyjść musiały, nie pozwoliłam im ujść krzykiem czy innym bezpośrednim sposobem w czasie zaistnienia napięcia, znalazły sobie inny sposób, żeby mi przypomnieć o sobie…nastąpiła konwersja zjawisk psychicznych na fizyczne, czyli mówiąc prosto zaczęły się objawy z ciała.

Przypominam tym co już sporo wiedzą, i dla tych co dopiero zgłębiają wiedzę o sobie,ze objawy z ciała mogą nie pojawiać się natychmiast po sytuacji stresowej, albo w czasie jej trwania, one mogą również „czekać” , aż wszystko się uspokoi, aż zapomnimy o nich i „atakują” w najmniej spodziewanym momencie, po to żeby je poczuć, zauważyć, żeby czasami nie zignorować.

Zignorowane ( zamrożone) wrócą ze zdwojoną siłą przy pierwszym większym stresie, zrozumiane, zaakceptowane, wyciszone, będą naszymi sprzymierzeńcami, bo poznamy poprzez nie jeszcze lepiej siebie.

Moje pojawiły się w postaci duszności w klatce piersiowej, ucisku w gardle tzw „guli histerycznej” i osłabieniem w kończynach ( miałam zwyczajną tzw. słabość w nogach) ruszałam się jak mucha w smole.

Poprosiłam męża, żeby odszedł ode mnie na 10 kroków, bo chciałam zostać sama, ( nie dziwi się już takim moim prośbą, jest przyzwyczajony, że czasami muszę „odprawić czary-mary’ nad sobą :-) ) Szczęśliwie przechodziliśmy obok przystanku autobusowego, gdzie stała ławeczka, a że były to godziny przed południowe, ludzi oczekujących na autobus nie było.

I wielkie szczęście, że nie było nikogo, mocno by się zdziwili widząc kobitkę oddychająca przeponowo ( 3 głębokie wdechy nosem, wypuszczanie i to głośne powietrza ustami) po czym z zamkniętymi oczami i głową uniesioną ku górze zastygającą w bezruchu ( liczyłam wtedy od 100 w dół wizualizując cyfry) . Takie działania przez ok 10 min pozwoliły mi przerwać konwersje lękową, i powoli wszystko zaczęło odpuszczać Ucisk minął, gula odpuściła, jedynie nogi nie miały tak dużo siły jak godzinę wcześniej, potrzebowały więcej czasu. Dałam im go, szłam krokiem takim na jaki pozwalała mi słabość w nogach, powolutku i to ustąpiło.

Dlaczego opisuję te moje przeżycia… bo nauczyły mnie, że w tym roku zbyt nonszalancko podeszłam do swojej fobii, nie przygotowałam się do lotu, uznałam, że tak stara „wyga” jak ja, już ma wszystko za sobą.

Nic bardziej błędnego, fobie się ma do końca życia, można nad nią zapanować, nie pozwolić jej rządzić swoim życiem, ale też i nie wolno jej ignorować, za każdym razem należy o nią ( o siebie) zadbać, obłaskawiać ją, i co najważniejsze wiedzieć jak poradzić sobie ze swoimi lękami jeśli już wystąpią.

Żeby móc się z nimi zaprzyjaźnić, jedynym sposobem na to, jest dobre poznanie siebie swoich reakcji, tych płynących z ciała również, tylko wtedy możemy poczuć się bezpiecznie sami ze sobą .

Powiem Wam jeszcze, że w tym roku mieszkaliśmy na 11 pietrze w wieżowcu, ( sama wybierałam lokum) pokój, który wynajmowaliśmy miał balkon, i ja z moim lękiem wysokości każdego dnia, kilka razy wychodziłam na ten balkon, oswajałam się z wysokością, na początku nieśmiało, nie mogłam spojrzeć w dól, doznawałam wręcz paraliżu ze strachu, ale z dnia na dzień było lepiej, w 10 dniu pobytu, nawet byłam wstanie oglądać z pełnym spokojem spacerujących ludzi, filmowałam widoki, zaćmienie księżyca, już nie czułam tego paskudnego mrowienia w żołądku, zawrotów w głowie.

Nie, nie zmieniło się tak drastycznie, żebym mogła zacząć pracować na wysokościach, co to, to nie, ale nie czułam się tak bezwolna, mój lęk przestał mną kierować !!!

Jaki z tego wniosek? Lęki i fobie jakie nie pozwalają nam funkcjonować, można obłaskawić, unikanie sytuacji lękowych nie rozwiąże problemu.

Bo to my sami z jakiegoś powodu uczymy się reakcji lękowej i powielamy ją, – tak jak ja skojarzyłam wysokość z lękiem z dzieciństwa, (ale to juz zupełnie inna historia. pewnie kiedyś ją też opiszę :-) ) lub lęk tworzymy sami w sytuacji wewnętrznego, nieuświadomionego konfliktu, nosimy go w sobie, nie umiemy rozwiązać, więc w dorosłym życiu znajdujemy dla niego ujście – uprzedmiotowiamy go w postaci konkretnego lęku np. przed końmi. Łatwiej nam przyznać się (nawet przed sobą), że boimy się koni lub psów niż głęboko schowanego w podświadomości intymnego problemu.

Na zakończenie podsyłam wykaz fobii, może ktoś znajdzie nazwę swojej?

Moja to akrofobia, ładnie brzmi, ale jest nie mniej uciążliwa jak te z nieco mniej plastyczną nazwą .

Cyt „Specyficzne (izolowane) postacie fobii – polegają na występowaniu silnego lęku aż do przerażenia włącznie w przypadkach ograniczonych do konkretnych, specyficznych sytuacji lub zjawisk. Może to być między innymi:

  • ailurofobia – lek przed kotami,
  • akrofobia – lęk przed przebywaniem na wysokości,
  • arachnofobia – lęk przed pająkami,
  • awiatofobia – lęk przed podróżowaniem samolotem,
  • emetofobia – lęk przed wymiotami,
  • hemofobia – lęk przed widokiem krwi,
  • keraunofobia – lęk przed piorunami,
  • kizofobia – lęk przez zanieczyszczeniami,
  • klaustrofobia – lęk przed przebywaniem w zamkniętych, małych pomieszczeniach,
  • kynofobia – lęk przed psami,
  • nyktofobia – lęk przed ciemnością,
  • odontofobia – lęk przed dentystą, leczeniem zębów,
  • ofidiofobia – lęk przed wężami,
  • zoofobia – lęk przed zwierzętami, i wiele innych.

Funkcjonowanie społeczne osoby z takimi izolowanymi fobiami zazwyczaj zależy od jej możliwości unikania tych sytuacji. W przypadku nasilonego cierpienia i pogorszenia funkcjonowania można zastosować terapię behawioralną, z użyciem takich technik, jak systematyczna desensytyzacja (odwrażliwianie), która polega na powolnym oswajaniu danej osoby z lękorodną sytuacją poprzez stopniowe konfrontowanie jej z łagodną wersją lękotwórczej sytuacji. Farmakoterapię w przypadku fobii specyficznych stosuje się rzadko.”

Lidia Jaroch

Cytat pochodzi z : psychiatria.mp.pl/choroby/77401,zaburzenia-nerwicowe-lekowe-zwiazane-ze-stresem-i-pod-postacia-somatyczna.

Niedziela Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Styczeń Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień

Rejestrowanie nowego konta

Masz już konto?
Zaloguj się Lub Resetuj hasło